sobota, 29 marca 2014

13. She finally met a man that's gonna put her first



Rozejrzała się po pokoju. Mimo tego że pierwotnie miała zostać przeniesiona do Klausa, nagle okazało się że tak się nie stanie, i tak o to wylądowała tutaj. Na przedmieściach Los Angeles, w wielkim domu państwa Mikaelson. Nawet jej krzyki, wrzaski i płacz nie zdał się na nic, i tak o to siedziała teraz w "swoim" nowym lokum. Lekko zażenowana zaistniałą sytuacją westchnęła i nawet nie dotykając torby ze swoimi ubraniami którą przywiózł jej z domu Marcel, rzuciła się na łóżko spoglądając na jasny baldachim. Wszystko, od zasłon, przez meble było białe. A każdy dodatek, od ramek przez ramę od lustra pokrywało złoto. Przewróciła oczami myśląc o surowym wystroju swojej "klatki". Nie miała nawet z kim porozmawiać. Od Eleny, przez Bonnie aż po Klausa. Wszyscy ją..zdradzili? Wszyscy ją potraktowali jak małą dziewczynkę, która nie potrafi o siebie zadbać. I co dalej? Ma się ukrywać do końca życia? Kiedy oni nawet nie mają przypuszczeń, kto mógłby być jej oprawcą. Co miało zmienić się podczas jej pobytu tutaj? Tylko narażała rodzinę Nika na gniew psychopaty. Do drzwi ktoś zapukał, i dopiero gdy powiedziała "proszę", zobaczyła blond głowę we framudze.
-Cześć, jak się czujesz? - zapytała Rebbeka, młodsza siostra Nika.
-Dziwnie. Nie chcę wam sprawiać kłopotu.
-Żartujesz? Mama jest w niebo wzięta! Nik NIGDY nie przyprowadził do nas żadnej dziewczyny, a jak jeszcze powiedział że musimy Cię chronić, i że nie może pozwolić Ci zginąć, to wierz mi na słowo, ale matka się w tobie zakochała - powiedziała młoda Mikaelsówna, siadając na starannie ułożonej pościeli, wielkiego łóżka.
-Nie o to chodzi. Mój ojciec.. zachowuje się jakby postradał zmysły. Najpierw wymyślona choroba, potem cała ta przeprowadzka. Jakby sam nie mógł zatrudnić dobrych ochroniarzy.
-Z miłości, potrafimy zrobić wiele złego...

* * *

Przetarł dłonią twarz. W pomieszczeniu było ciemno. Lubił ciemność. W lustrze odbijało się jedynie światło świetlówki, dzięki któremu widział jej zdjęcia. Uwielbiał na nią patrzeć. Była taka podobna do swojej matki.. Nago, w ubraniu, nawet gdy spała. Blond loki okalające twarz. Denerwowało go, gdy prostowała włosy. To ją zmieniało. Spojrzał na ostatnie zdjęcie które jej zrobił. Jednak po chwili zabrał je z szafki i przerwał na pół. Nie spodobało mu się to, że uśmiechała się do NIEGO. Nie powinna była się uśmiechać. Nie powinna być szczęśliwa. Tak samo, jak on nie był. To ona miała JEGO szczęście. Ukradła mu je, gdy przyszła na świat, a jej ojciec ożenił się z jej matką. Zabrały mu wszystko.

* * *

Rozejrzał się po domu w którym dorastał. Nic się tu nie zmieniło. Wszedł zmęczony po schodach, i od razu skierował się do swojego starego pokoju. Stanął przy jednej ze ścian i oparł się o nią, przymykając oczy. Odkąd Caroline mogła zginąć, stwierdził że nic innego nie jest ważne. Po raz pierwszy w życiu nie wiedział co powinien zrobić. Od jakiegoś czasu czuł się jak w cholernym kołowrotku. Z jednej strony, wszystko było dobrze, jego życie zawodowe, miłosne, i rodzinne wreszcie się układało, z drugiej strony się martwił. Co jeśli ona zginie? Co jeśli nie zdoła jej obronić? Co jeśli ktoś ją zabije, a on okaże się za mało wpływowy by temu zapobiec?
-Co tu robisz? - usłyszał czyiś głos wyrywający go z zamyślenia.
-Mieszkam, Caroline - odpowiedział, odwracając się w stronę ukochanej. Gdy ją zobaczył, oniemiał. Włosy ułożone w wysoki kucyk, twarz rozświetlona jedynie kremem, ubrana w różowy szlafrok.
-Pytam co TU robisz. Stoisz w drzwiach mojego pokoju, i od dwóch minut pukasz palcami w ścianę.-
powiedziała, a on dopiero zdał sobie sprawę, z tego że właściwie miała rację.
-Ja.. Robiłem to bezwiednie - powiedział, a ona zmarszczyła czoło w zamyśleniu. Wiedział że była na niego wściekła. Potrafił czytać z niej jak z otwartej księgi. W końcu, dziewczyna przewróciła oczami  i wzruszyła ramionami.
-W porządku. - dodała, chcąc zamknąć drzwi. Teraz albo nigdy.
-Caroline! - zatrzymał jej drzwi ruchem ręki, a ona spojrzała na niego zlękniona. Stali od siebie bliżej niż przez ten cały czas, który minął od ich kłótni, razem wzięty. Bez problemu zauważył, że dziewczyna wstrzymała powietrze, a jej ciało całe się spięło. - Wybaczysz mi kiedyś? - zapytał, podnosząc swoją dłoń i kładąc ją na jej policzku. Blondynka spojrzała na niego, nieodgadnionym wzrokiem. Poczuł lęk. Była taka piękna, taka odważna, i taka krucha za razem. Gdy przygryzła wargę, a w jej oczach pojawiły się łzy, on już wiedział. Jest w czarnej dupie.

* * *

Śniadanie. Z jednej strony zupełnie nie formalny posiłek. Z drugiej strony, nie mogła zejść na nie w piżamie. Szlafrok był jednym z dobrych wyjść, jednak co będzie, jeśli się okaże że Elijah pojawi się w typowym dla siebie garniturze, Rebbekah w wysokich szpilkach, a Niklaus w krawacie? Stojąc przed swoją torbą rozłożoną starannie na łóżku, poczuła nagły przypływ irytacji.
Bo co ona tu właściwie robi do cholery? Nie potrafi się odnaleźć w tym domu, a z całą pewnością nikt jej w tym nie pomaga. Cóż, mama Niklausa, mimo tego że jest najmilszą osobą pod słońcem, to już na wejściu onieśmieliła ją pewnością siebie. Mimo tego, że uśmiechała się w jej kierunku, i zachowywała się w stosunku do niej ciepło, to czuła się trochę jak...intruz. Przymknęła oczy, i z bezsilności rzuciła się na wolną część łóżka. Po chwili usłyszała pukanie do drzwi.
-Idziesz na śnaidanie? - usłyszała głos młodej Mikealsówny.
-Nie. Nie wiem w co sie na nie ubrać. - powiedziała rozżalona, wciąż nie odrywając głowy od poduszki.
-Caroline, czy ty na prawdę myślisz że my Cie zlinczujemy, jak sie źle ubierzesz? - zapytała wchodząc do pokoju
-Nie, ale twoja mama może. - Powiedziała spoglądając na blondynkę. Po sekundzie oniemiała i klapnęła się otwartą dłonią w czoło. No tak. Panna Mikaelson miała na sobie piżamę i szlafrok.

* * *

Siedział w ogrodzie, obserwując jak drobna blondynka siedzi nieopodal niego, w równym rzędzie sadzonek. Niesamowite było to, jak szybko dogadała się z pracownikami domu, i w jak szybkim tempie zaprzyjaźniła się z nimi do tego stopnia, że sam gburowaty, stary ogrodnik, którego on szczerze nienawidził od dzieciństwa odkąd go przestraszył w deszczowy dzień, pozwolił jej zająć się nowymi sadzonkami. Rozochocona dziewczyna, po załatwieniu spraw swojej restauracji, oczywiście tylko majlowo, zbiegła na dół ubrana w ogrodniczki i trampki. Wydawała się mu teraz taka.. dziewczęca. Przymknął oczy z uśmiechem, rozkoszując się promieniami słońca wychodzącymi zza chmur. Po chwili coś zasłoniło mu słońce, a on otworzył zdziwiony oczy. Spojrzał lekko zdziwiony na Caroline stojącą z wściekłą miną na przeciwko niego.
-Co? - zapytał lekko zdziwiony jej postawą
-Co ty tu robisz? Czemu nie jesteś w pracy? Nie możesz mi dać nawet spokojnego poranka?
-Mam urlop.
-U..urlop? W co ty sobie pogrywasz, Mikaelson? - zapytała mrużąc wściekle oczy
-Nic. Dbam o twoje bezpieczeństwo - warknął, wstając.
-To idź dbaj o nie gdzie indziej ! - wykrzyknęła, wytrącona z równowagi. Po tych słowach odwróciła się, żeby odejść, ale pal licho to że sobie obiecał, że się do niej nie zbliży. Chwycił jej ramię, i pociągnął tak, że znalazła się w jego ramionach. Potem bez żadnego patrzenia sobie w oczy, czy innych romantycznych posunięć, jedną dłonią przyciągnął do siebie jej twarz i pocałował ją tak zażarcie, jak bardzo był teraz wściekły. Bał się, że zaraz ona go odepchnie, a ta przyjemna chwila legnie w gruzach, jednak jej reakcja była zupełnie inna. Chwyciła jego twarz i przycisnęła swoje biodra do jego, powodując w nim potężny przypływ ciepła. Nie wytrzymał. Nie interesowało go ile osób mogło to zobaczyć. Chwycił ją za pośladki, a gdy otoczyła jego ciało nogami, przycisnął ją do ściany domu, zjeżdżając pocałunkami na szyję i znów wracając do ust.  Po chwili dziewczyna zamarła. Przez kilkanaście sekund nie zwrócił na to uwagi, jednak po chwili oderwał się od niej, spoglądając na jej przerażone spojrzenie. Puścił ją, a gdy to się stało, poczuł mocne pieczenie na twarzy.
-Nie zbliżaj się do mnie.
-Przed chwilą nie narzekałaś - warknął, chwytając się za piekący policzek.
-To, że Cie kocham, nie znaczy, że możesz to wykorzystywać - powiedziała, i od razu pożałowała swoich słów. Nie minęła sekunda, a Niklaus po raz kolejny tego dnia, chwycił jej twarzy i przyciągnął do swojej całując ją zażarcie.

_____________________________________________________________________

Tak jak obiecałam.
Komentujcie!
PS. Czy was tez wkurza to że Elena odrzuciła Damona? ;/

Wasza, A. 

wtorek, 11 marca 2014

12. But you won’t see me fall apart. Cause I’ve got an elastic heart






-Caroline, nie możesz sobie od tak wychodzić! - usłyszała głos Alfreda gdy chwyciła klamkę od drzwi wejściowych.
-Co znaczy że nie mogę wychodzić?
-Jesteś w niebezpieczeństwie.
-Od dawna. I jakoś nikt mi jeszcze nic nie zrobił. Mam swoje obowiązki, Alfredzie - powiedziała kładąc mu dłoń na ramieniu - Nie martw się o mnie. 
Gdy jej sylwetka zniknęła za drzwiami, staruszek przetarł dłonią twarz. Skierował się do gabinetu Forbesa, jednak nie jego szukał. Chwycił jego służbowy telefon i wyszukał numer innego mężczyzny.
-Wyszła.

* * * 

Gdy znalazła się pod swoją restauracją, wreszcie odetchnęła z ulgą. Od pięciu dni siedziała w domu. Od pięciu dni żyła, jednak z tęsknoty umierała każda komórka jej ciała. Od pięciu dni, nie odezwała się do nikogo ani słowem. Zresztą, co miała im powiedzieć? "Nienawidzę was"? Wyrosła już z nastoletnich zachowań, więc wolała po prostu nie opuszczać swojego pokoju. Nie wiedziała co myśleć...
Zamknęła auto na klucz i rozejrzała się dookoła. Miała dziwne przeczucie że ktoś ją obserwuje. Lekko westchnęła, kręcąc głową i weszła do "Magic Place". Gdy przekroczyła próg, od razu doskoczyła do niej Andrea - jej nowa menadżerka, która pod jej nieobecność zarządzała tym miejscem.
-Pani Forbes, cieszę się że Panią widzę.

-Ja też się cieszę. Jak wam idzie?
-Cóż w tym tygodniu było o połowę więcej klientów niż w zeszłym, musimy zamawiać więcej towaru, i zatrudnić kolejnego kucharza, bo w pięciu się nie wyrabiają.
-Och...
-Zjadłaby Pani obiad?
-W sumie, nic dziś jeszcze nie jadłam. Ale to jak będą mieli chwilę wolnego.
-Właściwie to nie mają już takiego kotła jak na początku. Pełna sala. Pomyślałaby Pani? - zachwycała się brunetka, a Caroline uśmiechnęła się, widząc jej entuzjazm. - Ach, i gdzie Pani chciałaby zjeść? Może z Panem Mikaelsonem?  - dodała, a blondynka poczuła że robi jej się słabo.
-Który z Panów Mikalesonów tu jest?
-Pan Niklaus.
-Kurwa - przeklęła siarczyście i po chwili przechodząc wraz z Andreą do innej sali, zauważyła go. Czekał spokojnie z kieliszkiem czerwonego wina przed sobą. Dziewczyna ścisnęła dłonie - Nie, zjem sama. Od kiedy tu jest? - warknęła
-Jakieś dwadzieścia minut.  - Dodała przerażona, zachowaniem swojej przełożonej. Caroline przewróciła oczami. Alfred musiał do niego zadzwonić i na nią naskarżyć. Gdy ją zauważył od razu wstał ze swojego miejsca, jednak ona nie miała zamiaru z nim rozmawiać, i chciała przejść koło niego z obojętną miną. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
-Caroline -  złapał ją za ramię gdy go mijała.
-Zostaw - syknęła wyrywając się. - Nie chcę z Panem rozmawiać. I nie życzę sobie żebyś robił sceny w mojej restauracji, Panie Mikaelson.
-Caroline - powtórzył dobitnie a ona wreszcie na niego spojrzała. Miała ochotę się rozpłakać. Dlaczego on to wszystko utrudniał? - Obiecałaś mi że nie będziesz nigdzie wychodzić..
-A ty obiecałeś mi szczerość. - warknęła i ruszyła w stronę kuchni.

* * *

-Ostatnie danie! - krzyknął Marco podając je kelnerowi. Wszyscy w kuchni zaczęli bić brawo.
-Wspaniały serwis - powiedziała Caroline podchodząc do chłopaków i gratulując im.
-Cieszymy się, szefowo. - odpowiedział. Po dwudziestu minutach kuchnia lśniła, a kucharze zaczęli jeść przygotowane wcześniej dania dla siebie. Do kuchni weszła Andrea z nietęgą miną.
-Pani Forbes.. Został już tylko jeden klient. Dziewczyny nie mogą sprzątnąć póki on tu jest, a on twierdzi że czeka na Panią. - powiedziała, a blondynka warknęła, podnosząc oczy do góry.
-Zabiję go - powiedziała wychodząc z kuchni. Rozejrzała się po sali, jednak miejsce Klausa było puste. Przeszła do kolejnego pomieszczenia, jednak nikogo tam nie było. Odwróciła się, i dopiero wtedy dostrzegła kopertę leżącą na jednym ze stolików. Podeszła do niej powoli, czując jak bicie jej serca przyspiesza. Chwyciła ją, i drżącymi rękoma i otworzyła. Po chwili wysypała jej zawartość na stół i krzyknęła zatykając sobie usta. Na blacie leżały jej zdjęcia. Ale nie takie jakie widziała wcześniej. Jedno było zrobione gdy spała u Niklausa, inne gdy brała prysznic, a jeszcze inne gdy leżała na kanapie i oglądała jakiś film. Na ostatnim znalazła siebie i Nika podczas ich chwili zapomnienia na jego biurku w gabinecie. Część zdjęć była zrobiona przez okno, jednak zdjęcia na których spała i brała prysznic, były zrobione z bliska. Przeszukała nerwowo kopertę w poszukiwaniu jakiejś wiadomości. Opadła na krzesło czując jak jest jej słabo. Chwyciła kolejny raz fotografię i odwróciła ją. "Niedługo się spotkamy"
-Caroline?- usłyszała głos Andrei. Schowała twarz w dłoniach.
-Zadzwoń do Niklausa. Numer znajdziesz w mojej torebce. Szybko. Błagam.

* * *

-Caroline? Co się dzieje? - zapytał Klaus, wchodząc do restauracji, i od razu dobiegając do niej.
-On tu był.
-Kto?
-Ten mężczyzna, który chce mnie zabić.
-CO?! - uklęknął koło jej krzesła i dopiero dostrzegł porozrzucane po stole zdjęcia. Zmarszczył brwi próbując ukryć swoje zdziwienie. - Chodź, muszę Cię stąd zabrać. - Podał jej dłoń. Z jej oczu płynęły łzy, i czuła jak się trzęsie, jednak mimo tego nie dotknęła go, i wstała o własnych siłach. Mężczyzna zacisnął usta w wąską linię, czując jak jego serce rozsypuje się na tysiąc kawałków. Stracił ją.

* * *

-Musisz się zgodzić - mówił do niej ojciec, chodząc cały czas w kółko po swoim gabinecie.  Od godziny siedzieli w nim wraz z Nikiem i Marcelem, starając się wymyśleć skuteczny i bezpieczny plan.
-Zostaję tutaj - odpowiedziała mu po raz kolejny, chcąc by dał jej wreszcie spokój. Nie chciała znów zamieszkać z Mikaelsonem. Nie chciała wyjeżdżać. On i tak by ją znalazł.
-Tu nie jest bezpiecznie - powiedział do niej staruszek, w końcu na nią patrząc.
-A gdzie jest?! - uniosła się - U niego? - wskazała ręką na Klausa. - Z tego co wiem to do jego domu wkradł się ten człowiek, i zrobił mi zdjęcia, prawda? Wiec gdzie, pytam się GDZIE do cholery jasnej jest bezpiecznie?
-Panno Forbes ... - zaczął Marcel, jednak ona uciszyła go tylko podniesioną dłonią.
-Nie mam zamiaru kolejny raz się przenosić. Rozumiecie? Chce mnie zabić? PROSZĘ BARDZO. Będę na niego czekać z niecierpliwością - powiedziała po czym wyszła, trzaskając drzwiami.

* * *

-Wie Pan, że ona nie może tu zostać? - zapytał Marcel - Posiadłość jest zbyt duża. Nie mamy tylu ludzi. Apartament byłby najlepszy...
-Wiem. Ale co mam zrobić? Możecie trzymać ją wbrew jej woli, ale wierzcie mi na słowo, to będzie większa udręka niż ściągnięcie tutaj nawet tysiąca ludzi!
-Pójdę z nią porozmawiać - odezwał się w końcu Klaus, na co staruszek spojrzał na niego z lekkim zapasem.
-Jesteś pewien? Od dziewiątego roku życia trenuje taekwondo. Może Cię nieźle sprać.
-Chyba mi się należy..

* * *

Zapukał po cichu do jej drzwi, jednak nie usłyszał jej zezwolenia. Zmartwiony sięgnął pod marynarkę i wyciągnął broń. Powoli otworzył drzwi, i rozejrzał po pomieszczeniu. Drzwi do łazienki były otwarte, a przez próg przelatywało nikłe światło. Zaczął powoli iść w tamtym kierunku i wciąż trzymając w dłoniach pistolet. Zerknął przez drzwi, jednak nikogo nie zobaczył, więc wszedł prostując ręce przed sobą. Po sekundzie usłyszał wysoki pisk.
-CO TY TU DO CHOLERY ROBISZ? - wrzasnęła Caroline zasłaniając swoje ciało ręcznikiem
-Pukałem - powiedział lekko speszony.
-A pozwoliłam Ci wejść?
-Caroline. Jesteś w śmiertelnym niebezpieczeństwie. I co ty w ogóle sobie myślisz? Wszyscy się o Ciebie martwią, ryzykują swoje życie! A ty, królewno, udajesz obrażoną na cały świat - warknął na nią chowając broń.
-Co proszę? Jak śmiesz!
-Śmiem! Jedziesz do mnie. Chociażbym miał Cię tam zabrać siłą. Rozumiesz? Nie pozwolę Ci zginąć.


__________________________________________________________________

Dawno mnie tu nie było.
Przepraszam, ale w pracy był "lekki" zapierdziel :)
Niedługo dodam notke na youcrsemyname
Postaram się też napisać cokolwiek na youdontknowifyouknowwhoyouare... :)
KOMENTUJCIE :)