poniedziałek, 28 października 2013

4. And all I want is the taste that your lips allow


(posłuchaj)



Światła. Lampki choinkowe porozwieszane wszędzie. Długie, stojące świece oświetlające stoły na których stały wielkie bukiety białych lilii. Wszystko wyglądało jak z bajki. Nie potrafił nadziwić się jak jedna osoba mogła zorganizować to wszystko. Od dwudziestu minut stał z rodzeństwem i Benjaminem popijając szampana, i wymieniając się uprzejmościami na temat imprezy. 
-Co jak co, ale Pana córka jest genialna w tym co robi - zachwycała się Rebbekah - swoją drogą, gdzie ona jest? Chciałabym ją wreszcie poznać ! 
-Hmm. Myślę że w dalszym ciągu przygotowuje się. Dopiero godzinę temu odebrała tort. Gdybyście tylko widzieli jej wściekłą minę gdy dowiedziała się że nie zrealizowano jej zamówienia. Bezcenne - staruszek uśmiechał się szeroko, całe rodzeństwo Mikaelson zaśmiało się na jego słowa. Wszystko było idealne. Rozejrzał się po gościach. Od burmistrza miasta, przez największych inwestorów, gubernatora aż do małych dzieciaków biegających między ich nogami. I nagle zobaczył ją. Schodziła po długich schodach prowadzących z tarasu. Cały świat się dla niego zatrzymał. Wyglądała cudownie. Sukienka idealnie podkreślała jej figurę, i pokazywała w jej piękne, długie nogi. Zamrugał kilkakrotnie. 
-Nik?  Bracie? - zapytał Elijah. Wszyscy spojrzeli w stronę w którą spoglądał Niklaus. Gdy blondynka spojrzała w stronę ojca, jej twarz rozpromieniła się poprzez jej uśmiech, co spotęgowało cudowne wrażenie jakie na wszystkich zrobiła. Młody Mikaelson przełknął ślinę gdy podeszła do nich z gracją, po czym przytuliła się do ojca, i dopiero po chwili spojrzała na nich. Na widok Elijah i Klausa, jej uśmiech natychmiastowo znikł. Dopiero po chwili odezwała się.
-Oh, Jak miło was widzieć, chłopaki - powiedziała, siląc się na miły ton. 
-Caroline, pozwól że przedstawię Ci naszą siostrę. Rebbekah, to jest Caroline - powiedział Elijah, widząc że Klausowi nie śpieszy się z wydaniem jakichkolwiek dźwięków ze swojego gardła. 
-Wiele o Tobie słyszałam. - młoda Mikaelson podała blondynce dłoń, na co ona szeroko się uśmiechnęła.
-Mam nadzieję że chociaż część była dobra - puściła jej oko. - Tato, chyba czas na tort - zwróciła się do staruszka, na co on lekko westchnął. 
-No przykro mi. Obowiązki wzywają. Ale.. Miło się rozmawiało - kiwnął głową  po czym ruszył pod ramię z córką. Razem weszli na podwyższenie rozpoczynające scenę, po czym dali znak orkiestrze by zaprzestała grania. 
-Jak miło mi was wszystkich znowu widzieć - zaczął Forbes - Dziś, w ten ciepły wieczór, przyszliście do mojego domu, pokazując mi, że gdy człowiek znika z przyjęć na dziesięć lat, wcale nie traci wszystkich znajomych - powiedział, na co wszyscy się zaśmiali - Bardzo wam dziękuję za to, że nie odwróciliście się ode mnie. Że mimo wszystko trwaliście, i zawsze mogłem na was liczyć. - dodał, a na scenę wjechał tort prowadzony przez kelnerów. Caroline wzięła jeden z mikrofonów, zaczynając dźwięcznym głosem odśpiewywać ojcu "sto lat". Po chwili całe dwieście osób zawtórowało jej patrząc na staruszka, któremu w oku kręciła się łezka. Na sam koniec wystrzelił ręce do góry w geście zwycięstwa zdmuchując świeczki. 
-Orkiestro, graj - krzyknął na co wszyscy zaczęli bić brawo.

* * * 

Stała przy jednym z filarów namiotu który stworzyła. Wszystko jej się udało. Uśmiechnęła się szeroko widząc jak Elena tańczy z jej ojcem, śmiejąc się głośno z czegoś co do niej mówił.
-Śliczne wyglądasz - usłyszała niedaleko TEN brytyjski akcent.
-Dziękuję - wzięła łyk z szampana, nie obdarzając go nawet krótkim spojrzeniem.
-Czemu tak mnie nienawidzisz? - zapytał zdziwiony. Kiedyś uwielbiała jego towarzystwo, a teraz?
-Niklaus. Ja naprawdę mam inne rzeczy do roboty niż nienawidzenie Ciebie. Ale nie mam zamiaru też się z Tobą spoufalać. Nie wiem czy mój ojciec, mówił Ci jakie obiera zasady w biznesie.
-Eee..nie?
-Mój ojciec nie pozwala zbliżyć się do mnie jakiemukolwiek mężczyźnie ze swojego zawodu. On chce, żebym wyszła za żołnierza, osoby honorowej, która będzie mnie chronić. Będzie wiedzieć, jak ważny jest dom. Biznesmeni tego nie wiedzą. A ja, nie chcę niszczyć jego wizji, kiedy to wszystko wokół nas się dzieje. - powiedziała, uśmiechając się do niego lekko, po czym najzwyczajniej odeszła zostawiając go w spokoju.
-Byłem wojskowym - szepnął do jej pleców, wiedząc doskonale że go nie usłyszy.

* * *


Uśmiechnęła się do ojca. Byli na środku parkietu tańcząc walca. Wszyscy wydawali się być wzruszeni tym obrazkiem. Córka, wracająca po dziesięciu latach do Ameryki, która sprawia że chory staruszek odżywa. Nagle, nad ich głowami wybuchły sztuczne ognie. Ze szczęścia aż zaklaskała w dłonie. Muzyka zaczęła głośniej grać, a świat zatrzymał się na sekundę. Wszyscy uśmiechali się oglądając piękny pokaz fajerwerków. Nagle, w hałasie, i zgiełku poczuła uścisk na ramieniu. Jej ojciec stał, wpatrując się w ziemię. Jedną dłoń trzymał na jej ramieniu, drugą trzymał tuż przy sercu, pochylając się lekko w przód.
-Tato? - zdziwiła się, patrząc jak zachowuje się jej ojciec. Nagle jego uścisk zelżał, a mężczyzna osunął się na kolana. Dziewczyna od razu upadła obok niego, krzycząc naokoło żeby ktoś zadzwonił po karetkę. Po chwili pojawił się Nik, kładąc jej ojca na podłodze. W jednym momencie zajął się jego muszką, rozluźnił koszulę, zbadał puls.
-Spokojnie. - odezwał się, jednak nie wiedziała do kogo mówi. Z jej oczu poleciały łzy - CAROLINE! - krzyknął na nią, co sprawiło że wreszcie się na niego spojrzała. - uspokój się - warknął. - odsuńcie się! Dajcie mu trochę powietrza - wrzasnął na ludzi, na co każdy zaczął się cofać. Po dłuższej chwili, ciężkiego wyczekiwania usłyszała karetkę. Ratownicy wbiegli zabierając po chwili jej ojca na noszach. Jeden z nich został, zadając pytanie, którego w ogóle nie usłyszała.
-Caroline, jedź - usłyszała gdzieś z boku głos Eleny, i dopiero po chwili ruszyła za ratownikiem pędem. Dopiero będąc w karetce przy boku ojca zdała sobie sprawę że na ramionach ma czyjąś marynarkę.

* * *

Siedzieli w poczekalni już kilka godzin. Każdy był zmęczony, głodny, senny. Bonnie i Elena rozłożyły się na kanapach opierając się o siebie, i starając się nie zasnąć, mówiły do siebie cały czas. Elijah chodził w kółko, co jakiś czas pytając pielęgniarkę czy coś wiadomo. Nik stał pod ścianą, wpatrując się non stop w Caroline, jakby dziewczyna chciała sobie coś zrobić, a ona jedynie siedziała, wpatrując się tępo w drzwi za którymi zniknął jej ojciec. W jej głowie przeleciały różne obrazy. Ojciec rzadko bywał w domu. Częściej bywało to, gdy miała kilka lat, niż kilkanaście, ale mimo tego miała wiele wspomnień z Benjaminem. Drzwi od pokoju się otworzyły a ona automatycznie wstała.
-Co się dzieje? - doskoczyła do doktora w jednej sekundzie
-Panna Forbes? - dopiero po jej potwierdzeniu kontynuował - Stan przed zawałowy. - dziewczyna zatoczyła się lekko, a lekarz natychmiast złapał ją za ramię aby nie upadła - Nie możesz się przemęczać, młoda damo - mężczyzna powiedział surowym tonem, na co ona lekko zaskoczona odskoczyła od niego na metr - spokojnie, przecież nie położę Pani do łóżka. Ojciec chce panią widzieć. - dodał odchodząc, a ona od razu wbiegła do sali. Ze łzami w oczach doszła do ojca.
-Caroline, zawołaj proszę Niklausa - powiedział, a jej serce pękło na milion kawałków?
-Naprawdę? Na nic innego Cię nie stać? - warknęła.
-Chce żeby on też był przy tej rozmowie - dodał, nie zmieniając swojego spokojnego tonu. Blondynka ze złością wyszła na korytarz, gdzie dopadli ją przyjaciele.
-Nik. Ojciec chce Cię widzieć - powiedziała siląc się na przyjazny ton, jednak nie zaszczycając go ani sekundą spojrzenia. Wróciła do sali siadając na jednym z krzeseł postawionych przy łóżku. Klaus wszedł do pokoju stając w nogach łóżka siwego mężczyzny.
- Niklaus - staruszek się lekko uśmiechnął na jego widok - Cieszę się że Cię widzę. Poprosiłem Cię tutaj, bo chciałbym żebyś wziął do siebie Caroline. Nie chcę żeby była sama w domu. Niezależnie czy są w nim Elena i Bonnie. Mógłbyś?
-Chyba oszalałeś - Caroline wstała z krzesła z taką prędkością że poleciało na ziemię tworząc huk odbijający się echem po sali szpitalnej.
-Chcę, żebyś tam pojechała. Proszę - ojciec spojrzał jej w oczy, a ona poddała się natychmiast.
-Dobrze, tato.

* * *

-Wszyscy poszli - do sali wszedł Albert spoglądając jak jego stary przyjaciel ściąga z serca ikonki które współpracowały ze wszystkimi maszynami w pomieszczeniu.
-Zapłaciłeś lekarzom?
-Oczywiście. Po co to robisz, Ben? - kamerdyner przymknął oczy czując, że jego pracodawca zabrnął stanowczo za daleko.
-Ta osoba odebrała mi już żonę. Nie odbierze mi też córki, Albercie!- Benjamin uniósł się na łokciach.
-Ale żeby posunąć się tak daleko? - odpowiedział mu z cierpieniem wymalowanym na twarzy.
-W obronie najbliższych nie ma granic.


* * *


JAK WIDZICIE zmieniłam imię kamerdynera. Ten aktor zawsze kojarzyć mi się będzie z Alfredem xD.
Jak wam się podoba? 
KOMENTUJCIE :)

czwartek, 24 października 2013

3. Tell me that you need me.


(POSŁUCHAJ!!) 




Siedziała już kolejną godzinę w kolejnym już z kolei sklepie z sukniami, plując sobie w brodę że nie zmusiła przyjaciółek aby pójść do najlepszego krawca w mieście i dać mu łapówkę aby wykonał trzy zlecenia "na teraz". 
- I jak? - Elena wyszła zza kotary w kolejnej z kolei sukni. Caroline ziewnęła kręcąc przecząco głową. Jakie szczęście że chociaż Bonnie nie była wybredna, i już w pierwszym sklepie wybrała swoją kreację. Teraz w spokoju mogła siedzieć przed budynkiem z telefonem w dłoni i dzwonić do swojego ukochanego narzeczonego. 
-Eleno. Wybieraj rozsądnie bo może te suknie posłużą nam na dojście do ołtarza przy boku Bonnie - powiedziała dość głośno blondynka
-Do tej pory nie rozumiem jak można zakochać się w moim bracie... brr- wzdrygnęła się brunetka wychodząc zza kotary po raz ostatni, na jej słowa blondynka zaczęła się głośno śmiać. Elena i Jeremy zawsze byli w dobrych kontaktach. W sumie, Caroline znała go odkąd przybyła do Londynu. Jakiś miesiąc po niej, wprowadził się do ich mieszkania. Do tej pory nie rozumiała dlaczego nie chce zabrać Bonnie do ich "wspólnego gniazdka" - chyba mamy zwycięzce. Elena wyszła w cudownej sukni balowej. Była w kolorze kości słoniowej, i pięknie współgrała z ciemnymi włosami dziewczyny. 
- I patrz na plecy - uśmiechnęła się dziewczyna pokazując swoją zdobycz w pełnej okazałości. 
-O tak. Wszyscy będą patrzeć na Ciebie. - uśmiechnęła się do przyjaciółki spoglądając na nią ostatni raz zanim zniknęła zadowolona za kotarą. W tym samym momencie do pomieszczenia weszła Bonnie.
-I co ? - zapytała z nadzieją
-Ej! Nie jest tak źle - usłyszały krzyk Eleny, na co obie wybuchły śmiechem
-Mamy wszystko.
-A ty? - zapytała brunetka wychodząc z przebieralni z suknią w ręku. 
-Tata ma dla mnie coś. Nie chcę zrobić mu przykrości. Błagam tylko o to żeby było chociaż w moim rozmiarze, bo z nim to NIC nie wiadomo - uśmiechnęła się słabo. Zanosząc obie kreacje do sprzedawczyni.
-Do rezydencji Forbes, proszę. Przed osiemnastą - powiedziała rzeczowo, po czym skierowała się do wyjścia ze sklepu.
-Wiesz, kiedy wprowadzałaś się do naszej klitki w centrum, mogłaś powiedzieć "Cześć, jestem Caroline, i mam swój zamek w Ameryce" - mruknęła Bonnie wchodząc do czarnego audi. Cały czas boczyła się za to, że Caroline nie powiedziała o swoim majątku.
-I co byś sobie o mnie pomyślała? - zapytała patrząc na nią w lusterku
-Nie wiem Caroline - warknęła, po czym odwróciła się do okna. Cóż. Gdy dziewczyna pojechała po nie na lotnisko, po czym wyszła z nimi z budynku i zaczęła iść w stronę limuzyny myślały że żartuje. Potem gdy jechały na obrzeża Nowego Jorku obok najwspanialszych domów, myślały że na prawdę robi sobie z nich jaja. Ale kiedy limuzyna zatrzymała się przed JEJ domem. Ich miny były bezcenne. "No co?" zapytała Caroline wchodząc najzwyczajniej do wielkiego budynku. Do ich bagaży doskoczyło chyba pięciu wielkich "goryli". Blondynka weszła po wielkich, schodach około dziesięć metrów od wejścia po czym pokazała im dwa osobne, wielkie pokoje. 
-Bonnie.. - Caroline zatrzymała się pod swoim domem, po czym odwróciła się w stronę przyjaciółek.- Nie mogłam wam nic powiedzieć. Wiedziałyście tyle, ile mogłyście. Gdyby ktoś w Anglii dowiedziałby się ze ja, to ja, to wyobrażacie sobie to wszystko? Nie wyszłybyśmy z mieszkania bez ochrony - powiedziała, po czym bez czekania na komentarz wyszła z auta i skierowała się do drzwi. -A na tej imprezie... Będzie tort? - usłyszała za sobą głos mulatki, po czym uśmiechnęła się szeroko.
Zawsze po kłótni robiły sobie jedzenie. 
-A będzie - powiedziała odwracając się w ich stronę, na co obie podeszły do blondynki i po prostu ją przytuliły. 




* * *

-Panie Mikaelson - do jego biura weszła staruszka, którą zatrudnił jako swoją sekretarkę
-Tak Anno?
-Poczta dla pana - powiedziała kładąc trzy koperty na jego biurku. Zainteresowany mężczyzna podniósł jedną z nich i odpakował. Uśmiechnął się do siebie. Forbes zadbał o wszystko. Wysłał nawet zaproszenie. Spojrzał na pozostałe listy po czym spostrzegł, że na jednej wygrawerowane jest "Rebbekah Mikaelson" a na drugim "Elijah Mikaelson".
Z jego koperty wypadła jeszcze jedna kartka z dopiskiem wykonanym wiecznym piórem.
"To tak, żebyś nie czuł się nieswojo przy mojej córce. Może oni pomogą Ci do niej dotrzec" 
Uśmiechnął się szeroko do siebie. To może być całkiem udana impreza.

* * * 

Weszła do swojego pokoju po czym od razu rzuciła torebkę w kąt a swoje ciało na łózko. Dziewczyny poszły do siebie, odpocząć i przyzwyczaić się do zmiany czasu. Teoretycznie miały jeszcze kilka do szykowania się na urodziny ojca. Wczoraj cały wieczór spędzili wszyscy razem w restauracji w centrum miasta. Uśmiechnęła się lekko. Ojciec był taki szczęśliwy. Jedyne o czym mówił to "jeju jak dobrze mieć tyle wspaniałych kobiet wokół siebie". Przekręciła się na prawy bok, po czym spostrzegła na drzwiach zawieszony był długi worek w który pakuje się suknie. Zerwała się z łóżka, podbiegając do wieszaka. Na wierzchu przyklejona była kartka "Mam nadzieję że Ci się spodoba". Drżącymi rękoma rozpięła zamek uśmiechając się od razu na widok cuda które dostała od ojca. Jej  suknia była wręcz cudowna. Czarna, bez ramiączek, z dużym rozpięciem na nogę. Obok, tuż pod ścianą znajdowały się czarne sandałki zapinane na kostce idealnie współgrające z suknią. W czasie gdy ona, schylała się po buty, ktoś postanowił ją odwiedzić. Traf chciał, że nie zapukał, tylko otworzył z impetem drzwi uderzając blondynkę prosto w głowę.
-Ałć.. jezu - chwyciła się od razu za głowę po czym szarpnęła za klamkę. - Daniel. Chcesz mnie zabić?
-Nie, panienko. Ale pomyślałem że fakt, iż przyjechały kwiaty.. - nie zdążył dokończyć ponieważ ona była już na dole. Kwiaty, i tort miały być ostatnimi rzeczami, jakie przyjadą na przyjęcie. Spojrzała na białe lilie wnoszone przez pracowników do domu, a potem przenoszone na tył rezydencji do miejsca w którym była cała impreza.
-Ustawcie tutaj - krzyknęła pokazując jedną z kolumn, i odznaczając na swojej liście do zrobienia. Ojciec od 10 lat, nie wyprawiał urodzin. Musiało być idealnie. Wszystko. - Nie ! Nie tam do cholery. Wyszła na wielki taras z którego prowadziły szerokie schody wprost na zieloną trawę, pokrytą teraz sceną i parkietem na którym w około znajdowały się stoliki.  - Wszystko jest do kitu - ręce opadły jej wzdłuż ciała a głowa powędrowała w dół. Miała dwie godziny, na to żeby to wszystko ogarnąć.
-Może pomóc? - usłyszała za sobą głos
-Nie tatku, nie powinno Cię tu być - uśmiechnęła się, na co on przewrócił lekko oczami.
-Błagam Cię, kochanie.
-Dziękuję za sukienkę. Jest cudowna- przytuliła się do niego, po czym spojrzała na swoje dzieło - NIE TAM !! - wrzasnęła idąc od razu w stronę kolejnego wazonu z liliami.

* * *

Caroline siedziała od jakiś czterdziestu minut na fotelu, czekając aż w końcu Bonnie skończy podpinać jej włosy wsuwkami. Po całym tygodniu przygotowań, jej ogród stał się salą balową. Białe okrągłe stoły z kremowymi dodatkami, białe wystawne krzesła, piękna scena, no i oczywiście końcowy pokaz fajerwerków. Wszystko wydawało się być idealne. Jednak nie miała ochoty tam iść. Obawiała się że ludziom nie spodobają się jej pomysły. Że jedzenie będzie niedobre, albo któryś ze sztucznych ogni spali cały wystawny namiot.
-Skończyłam - powiedziała Bonnie pozwalając przejrzeć się blondynce. Ciemny makijaż dodawał jej powagi, a podpięte włosy tworzyły piękny kok z tyłu głowy.
-Hmm... brakuje tu tylko tego - powiedziała Elena wpinając we włosy Caroline piękną ozdobną czarno-srebrną spinkę.
-To mojej mamy. Skąd to masz? - zapytała zdziwiona , jednak po chwili uderzyła się otwartą dłonią w głowę. - No tak, tata. Czyli wszystkie już jesteśmy gotowe? Już tylko sukienki?
-Nooo - szatynka uśmiechnęła się szeroko, na co Caroline westchnęła głośno.
-Boje się, że ta impreza przyniesie coś niedobrego - szepnęła ostatni raz spoglądając w lustro zanim wyszła z sypialni.



_______________________________________________________________


I jak, i jak, i jak?
Mam duużo, super pomysłów odnośnie tego bloga.
Im więcej komentarzy tym lepiej, więc...
ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA :)

wtorek, 22 października 2013

2. I need to know now, can you love me again?

(Posłuchaj)



-Co ty tu robisz? -zapytali w tym samym momencie. Spoglądali na siebie z niedowierzaniem, stojąc w dalszym ciągu w bezruchu. W końcu mężczyzna ruszył się w jej stronę, zabierając jednym ruchem z pod jej nóg ramkę ze zdjęciem rodzeństwa. Poczuł jej zapach. Przymknął lekko oczy klęcząc niedaleko jej nóg. Przypomniał sobie jak jeszcze niedawno zdzierał z nich pończochy, a potem całował każdy ich zakamarek. Przełknął ślinę wstając. Stali idealnie naprzeciwko siebie.
-Kim ty do cholery jesteś? - szepnęła patrząc na niego z niedowierzaniem
-Niklaus Mikaelson, ale znajomi mówią na mnie Nik. - podał jej dłoń z kpiącym uśmieszkiem. Spojrzała na nią łapiąc się dwoma palcami za skronie.
-Czyli to Ciebie nienawidzę odkąd założyłeś firmę? Miło mi Cię poznać. Caroline Forbes. - powiedziała z przekąsem omijając go i kierując się do wyjścia. Będąc przy drzwiach otworzyła swoją czarną torebkę wyciągając z niej teczkę z dokumentami.  - To od mojego Ojca. Do widzenia - dodała zatrzaskując drzwi. Jak mogłam być taka głupia?! Pewnie chciał mnie wykorzystać, żeby dobrać się do mojego ojca. Nie mogę w to uwierzyć - Myślała gorączkowo czekając na windę.
 -Caroline -usłyszała za sobą TEN głos z brytyjskim akcentem. Zrobiła głęboki wdech odwracając się do niego. Nagle korytarz stał się pusty. Zniknęła starsza Pani, i ochroniarze. Zostali sami

 - Dlaczego uciekłaś? Dlaczego mnie nie obudziłaś? Nie poczekałaś? - zapytał, na co ona spojrzała na niego zdezorientowana. Co teraz? Miała powiedzieć że nie chciała się zakochiwać? A może to że się bała?
-Musiałam wyjechać. Sam ciągle podkreślałeś, że to się niedługo skończy. Po prostu Cię wyprzedziłam - powiedziała po czym weszła do windy. - Nik. Caroline Forbes, to nie ta sama Care, którą poznałeś w Londynie. Przykro mi - dodała na koniec gdy drzwi od windy się zamknęły.

* * *

Wrócił do swojego biura. Niewiele myśląc podszedł od razu do telefonu po czym wybrał numer swojego konkurenta.
-Forbes company, w czym mogę służyć? - usłyszał w słuchawce wysoki, kobiecy głos.
-Mikaelson, proszę połączyć mnie z prezesem - powiedział siadając na swój obrotowy fotel.
-Niklaus - w telefonie po chwili odezwał się zmęczony głos.
-To jest ten bachor, którego mam niańczyć? - warknął w słuchawkę, na co Benjamin się głośno zaśmiał.
-To ty miałeś błędne mniemanie na temat mojego dziecka. Ja po prostu Cię z niego nie wyprowadzałem - dosłownie widział uśmiech staruszka wypowiadającego te słowa.
-Ona mnie nienawidzi. Jak mam ją chronić, skoro ta dziewczyna ma ochotę podejść i wyrzucić mnie z 30 piętra przez okno?
-Nie przypominam sobie żebym mówił że będzie łatwo. Chcesz mieć moją firmę. Moja córka jest cenniejsza. Gdy zobaczę że mogę Ci zaufać.. wierz mi. Oddam Ci wszystko co mam.
-Wierze Panu. Nie wiem tylko jak mogę sprawić żeby ona mi zaufała - warknął odwracając się w stronę okna.
-Myślę że coś wymyślisz. Myślę że idealną okazją na pojednanie, i potwierdzenie fuzji naszych firm są moje urodziny. - powiedział na co Klaus lekko się skrzywił. Nienawidził bali organizowanych przez milionerów. Zawsze ten sam, drogi szampan, zawsze ta sama, drętwa muzyka - Niestety odbędą się już jutro. Mam nadzieje że przyjdziesz?
-Będę.- odpowiedział, czując że jeszcze będzie tego żałował.

* * *

Weszła do domu jak burza. Albert, kamerdyner tylko spojrzał na nią, po czym wrócił do czytania gazety, gdy tylko weszła do kuchni wściekła jak osa.
-Zły dzień, panienko? - zapytał nie podnosząc głowy
-Odkąd wiesz że ojciec chce oddać firmę?- zapytała bez ogródek. Wiedziała że mężczyźni się przyjaźnią.
-Hm..wspominał mi o tym trochę temu. Caroline, moja droga. Wiesz że on nie ma na to siły. A ty, od zawsze mówiłaś że nigdy nie wejdziesz w garnitur i nie staniesz się bizneswoman. Twój ojciec zobaczył szansę w młodym Mikaelsonie.
-Ale on go nienawidzi - krzyknęła wymachując dłonią tak że przewróciła szklankę z sokiem. Warknęła głośno zbierając ciecz z marmurowego blatu.
-Nienawidził go, ponieważ Niklaus jest dobry w tym co robi. W trzy lata stał się jednym z potężniejszych mężczyzn w Ameryce. Czy to nie jest dobra partia? - zapytał podnosząc wreszcie na nią wzrok a z jej ręki wypadła ścierka.
-Czy on do cholery jasnej próbuje mnie z nim WYSWATAĆ? - wrzasnęła
-Nie - usłyszała głos za sobą. Odwróciła się w stronę ojca z rękoma założonymi na piersi.
-Skoro nie to po co miałam do niego dziś iść?
-Chciałem, żebyś go poznała. - powiedział uśmiechając się lekko, na co dziewczyna schyliła się po ścierkę i wrzuciła ją do zlewu. Dopiero po chwili spojrzała ponownie na ojca z zaciętą miną.
-Znam go bardzo dobrze, z Londynu - powiedziała, po czym nie komentując zdziwionych min obu mężczyzn wyszła z kuchni, kierując się na piętro, prosto do swojego pokoju. Gdy weszła od razu rzuciła się na łóżko, które ojciec zamówił tuż przed jej przyjazdem. Szczerze mówiąc nie była pewna czy oby na pewno polubiła ten pokój. Był zupełnie inny od tego który zrobiła z mamą. Zabrała z szafki telefon po czym wybrała numer do Bonnie. Po kilku sygnałach usłyszała zaspany głos przyjaciółki
-Halo?
-A co ty śpisz już? - wykrzyknęła zdziwiona, na co Bonnie z całą pewnością spojrzała na zegarek
-Caroline. Jest piąta rano.
-O cholera. Zapomniałam że między Londynem a Nowym Jorkiem jest pięć godzin różnicy. Będziecie u mnie?
-Tak Caroline. Planowo mamy być koło dziesiątej jutro w Nowym Jorku. Ale czy to prawda, i czy na pewno będziemy o czasie, tego nie wiem - mruknęła szatynka, na co Caroline uśmiechnęła się szeroko.
-Super. Wiesz że jutro urodziny ojca.. Zabrałyście ze sobą to o czym mówiłam?
-No jasne, mamy całą resztę twoich rzeczy. Ciekawe ile dopłacimy za bagaż na lotnisku - czuła uśmiech przyjaciółki na ustach.
-Czekam na was - powiedziała po czym rozłączyła się, rzucając się na łóżko.
Tak bardzo cieszyła się na ich przyjazd. Spojrzała na zegarek. Nawet nie spostrzegła że już 12 w nocy. Nie mogła zrozumieć jak to się stało. Nik wyprowadził ją z równowagi. Jak to mogło się stać, że nie zapytała skąd pochodzi? Kim jest? Lub.. COKOLWIEK? Spała z nim. Rozmawiała. Śmiała się. Była z nim. Ale co z tego, skoro nic o nim nie wiedziała? Pamiętała każdy jego dotyk. Każdy pocałunek. I nawet teraz, kiedy była wściekła na cały świat. Jedyne o czym marzyła, to ON.




* * *



Moi kochani. Blagam was, komentujcie. Ja nie chce zawieszac kolejnego bloga z powodu braku komenatrzy :(. 

niedziela, 20 października 2013

1. Everything is diffrent now.




(POSŁUCHAJ)

-Panie Forbes.. - do wielkiego przeszklonego biura na ostatnim piętrze weszła sekretarka - Pan Mikaelson do Pana. Starszy mężczyzna podniósł swoje oczy na wchodzącego do pomieszczenia mężczyznę. Wysoki, dobrze zbudowany, z surowym wyrazem twarzy. Idealnie skrojony garnitur potęgował dobre wrażenie jakie sprawiał. Staruszek wstał zapinając guziki marynarki, po czym podszedł do młodzieńca witając się z nim, i wskazując mu skórzane kanapy pod oknem.
-Za pewne wie Pan, dlaczego Pana do siebie zaprosiłem, Panie Mikaelson - powiedział Forbes gdy tylko usiedli.
-Szczerze mówiąc nie mam pojęcia- powiedział nie zmieniając wyrazu twarzy.
-Chciałbym oddać panu swoją firmę - powiedział na co kamienna postawa gościa zmieniła się natychmiastowo.
-C..co? Jest pan moją największą konkurencją, i tak po prostu...?
-Nie. Oczywiście że jest haczyk. Nie jestem głupcem, Panie Mikaelson. Jednak, jak pan dobrze zauważył, jestem Pana największą konkurencją, a co się z tym wiążę, Pan jest moją. Co oznacza że Pan jest najlepszy.
-A zarząd?
-Nie mam zarządu. Sam tu rządzę. I już zarządziłem sporządzić wszystkie dokumenty potwierdzające fuzję naszych firm, w których to Pan będzie głównym prezesem.
-Jaki jest haczyk?
-Teoretycznie dla Pana, to będzie pryszcz. Widzi Pan, Panie Klausie.. Mam nadzieje ze mogę się do Pana tak zwracać - uciął, jednak nie widząc reakcji towarzysza od razu kontynuował. - Moim problemem jest choroba. Nieuleczalna. Trzecie stadium raka płuc. Odmówiłem leczenia, chcę ostatnie lata, albo nawet miesiące spędzić przy bliskich, ale nie w szpitalu.
-I? - zaciekawił się Nikalus
-Mam córkę. Całe swoje życie, od śmierci matki, spędziła w Londynie.
-Co ona ma wspólnego z firmą?
- Z firmą nic, ale z haczykiem całkiem sporo - uśmiechnął się lekko staruszek, po czym wstał i stanął koło kanapy, spoglądając przez okno. Zawsze lubił ten widok. Uspokajał go.
- Nie wiem, ile Pan wie o śmierci mojej żony. Ale została ona zamordowana - zwrócił się do zaskoczonego Mikaelsona. - A teraz, jej zabójca wysyła mi te same listy co przed jej śmiercią, pisząc iż odbierze mi moją Caroline. Pana zadaniem, gdy tylko przejmie Pan firmę, będzie opieka nad moim dzieckiem - powiedział z uśmiechem.
-Mam niańczyć bachora? -zapytał zdziwiony,a po jego masce obojętności znikł każdy ślad. - I to już? Mogę wynająć ochroniarzy, opiekunki.
-Cóż, bachor.. - zastanowił się staruszek, ale postanowił nie wyprowadzać mężczyzny z błędu. - właśnie o to mi chodzi. Wiem że to Pan ma najlepszą ochronę, i nie chce żeby ona była w rękach ochroniarzy. Chce żeby była w Pana rękach. Był Pan na wojnie, jest pan wyszkolonym żołnierzem, który dodatkowo zna wiele technik walki, plus ma pan swoją całą gwardię ochroniarzy. Przy czyim boku ma być bezpieczniejsza?
-Może, przy pana?
-Mnie.... Mnie niedługo nie będzie przy jej boku. Chcę żeby osoba która się nią zajmie, była odpowiedzialna  i znała cel swojego zadania. No i oczywiście chcę oddać swoją firmę w dobre ręce - powiedział uśmiechając się do niego.
-Nie wejdę w to w ciemno - mruknął Nikalus, nie mogąc podnieść po tym wyznaniu wzroku na Forbesa.
-Spokojnie. Niedługo ją poznasz.

* * * 

Wszedł do swojego biura. Opadając na krzesło za biurkiem. Opiekować się jakimś bachorem. Ale znowu, mógł mieć cały rynek dla siebie. Tylko dla siebie. Byłby Bogiem. Westchnął lekko a drzwi do gabinetu się otworzyły.

-Bracie - Elijah skinął lekko głową siadając naprzeciwko niego. - Co Ci chodzi po głowie?
-Forbes się ze mną spotkał. Chce oddać mi swoją firmę- po tych słowach zerknął na brata widząc od razu zaskoczenie wymalowane na jego twarzy.
-Jak to?
-Staruszek się wykończył. Jedyne co ode mnie chce to bezpieczeństwa dla jakiegoś dzieciaka.
-Dzieciaka?
-Tak. Jego córka, Caroline.
-Caroline? Ostatnio dużo wspólnego masz z tym imieniem - powiedział.
-Nie przypominaj mi o niej - warknął. Nienawidził gdy się go zostawiało. Wiedział że ich związek by nie przetrwał. Nie wiedział nawet skąd pochodzi. Niewiele rozmawiali. Zazwyczaj po prostu się... bawili.
-Nigdy wcześniej nie widziałem Cię w takim nastroju. Zapomniałeś o firmie, o wszystkim. Dzięki niej.
-I widzisz co mi zostało? Karteczka napisana jej szminką - mruknął.
-No cóż. Co zamierzasz zrobić?
-Nie wiem. Dziś ta dziewczyna ma przynieść mi dokumenty. Nie mam czasu na opiekę nad nastolatką.
-Mówił Ci ile ma lat?
-Nie, ale nie zaprzeczył gdy powiedziałem na nią bachor.
-Nie jest na tyle młody, żeby pozwolić sobie na nastoletnią córkę, więc uważaj..
-Będę, bracie. Będę.

* * * 

-Tato? - Wysoka blondynka weszła do biura swojego ojca. Nikogo w nim nie było. Podeszła do biurka i siadła w jego fotelu, tak jak miała to zwyczaj robić gdy była młodsza. Nie mogła uwierzyć że niedługo go zabraknie. Jej wrzaski, płacz i tupanie nogą nie zmusiło go do podjęcia innej decyzji. Leczenia nie będzie. Zostanie sama. Całkiem sama w wielkim domu. Nagle drzwi otworzyły się, a jej oczom ukazał się siwy mężczyzna. Uśmiechnął się na jej widok
-Dziecko - ucieszył się otwierając ramiona. Dziewczyna wstała z fotela od razu zatapiając się w jego ramionach. Pachniał niezmiennie od tylu lat. Zawsze wybierał perfumy które kupowała mu mama. - Mam do Ciebie prośbę - szepnął w jej włosy. Blondynka odsunęła się spoglądając na niego podejrzliwie. - Pójdziesz do Mikaelson industries.
-Po co mam do nich iść? - zapytała z odrazą, przypominając sobie wszystkie rozmowy z ojcem, w których to opowiadał jak młody prezes nowej firmy podbiera mu klientów i nieudolnie prowadzi do jego upadku.
-Musisz zanieść im dokumenty. Wchodzimy w fuzję z ich największym oddziałem, który prowadzi Niklaus Mikaelson.
-Proszę? - wrzasnęła odsuwając się od niego na kilka kroków - Naprawdę?
-Tak kochanie. Wiesz że muszę zadbać o twoją przyszłość i bezpieczeństwo.
-Dam sobie radę - warknęła.
-Caroline.. Zaufaj mi, dobrze? - poprosił, na co blondynce zmiękło serce.
-Daj mi te papiery - przewróciła oczami po czym uśmiechnęła się lekko.



* * * 

Stanęła przed wielkim szklanym budynkiem. Przełknęła ślinę, myśląc tylko o tym że wchodzi właśnie do paszczy lwa. Westchnęła głośno poprawiając swoją czarną ołówkową spódnice kończącą się na wysokości jej kolan. Jej sylwetka odbijała się w szybach budynku. Odkąd wróciła do USA zmieniła się nie do poznania. Jej niegdyś kręcone włosy teraz były idealnie proste. Mocny makijaż został zastąpiony lekkim, stonowanym. Krótkie sukienki zamieniła na ołówkowe spódnice lub czarne spodnie które znalazła w starych rzeczach mamy. Trampki zostały wrzucone na dno szafy razem z koturnami i niebotycznie wysokimi szpilkami, a na ich miejsce zostały zakupione stonowane szpilki z noskiem w szpic od Louboutina. Nie mogła nadziwić się, jak w przeciągu kilkunastu dni można się tak zmienić? Kręcąc lekko głową podeszła do obrotowych drzwi po czym weszła do wielkiego budynku. Podłogi były marmurowe, z wysokiego sufitu spływały kaskady wielkich, drogich i pięknych żyrandoli. Naprzeciwko niej, za wysoką ladą stała brunetka. Gdy tylko ją zobaczyła uśmiechnęła się do niej.
-Dzień dobry. Witamy w Mikaelson Industries. W czym mogę pomóc?
-Ja do Pana Mikaelsona.
-Przykro mi, prezes nie przyjmuje interesantów - powiedziała uprzejmym tonem.
-Z tego co wiem, prezes na mnie czeka - odpowiedziała blondynka lekko się denerwując. - Moje nazwisko Forbes. - dodała, na co recepcjonistka lekko pobladła.
-Pani Caroline Forbes? - zapytała jakby dla pewności.
-Taak? - uśmiechnęła się szeroko czując lekką satysfakcję
-Och. OCH! To zapraszam do windy. - brunetka wyszła zza lady podchodząc do windy na prawo, z wielkim napisem "vip". Blondynka skrzywiła się lekko czując się jak towar. Facet który projektował te pomieszczenia z całą pewnością nie miał wyszukanego smaku. Weszła do windy po czym sekretarka uśmiechając się wcisnęła guzik "prezes". Że ja od razu wyląduję w jego biurze? pomyślała, jednak odrzuciła od siebie tę myśl. Odwróciła się patrząc w lustro. Poprawiła włosy uśmiechając się lekko do swojego odbicia. Po sekundzie na jej twarzy znów odmalowało się zmęczenie i nienawiść.
-Jak mam być dla niego miła, kiedy ojciec zasiał we mnie tak wielką nienawiść - mruknęła do siebie. Ale co teraz zrobić? Już nie mogła się wycofać, szczególnie że drzwi windy się otworzyły, a jej oczom ukazała się starsza kobieta stojąca tuż przy drzwiach. W uchu miała słuchawkę telefoniczną.
-Panno Forbes, jak miło nam Panią gościć - kobieta z wielkim uśmiechem przywitała blondynkę. Czy na każdym piętrze witano by ją tak samo? Nie zdążyła się dłużej zastanowić ponieważ kobieta otworzyła przed nią wielkie drewniane drzwi. Na wdechu weszła do pomieszczenia od razu szukając swojego oprawcy, jednak nikogo tu nie było. Caroline odwróciła sie patrząc ze zdziwieniem na wciąż uśmiechniętą kobietę.
-Pan Mikaelson zaraz przyjdzie - powiedziała wychodząc i zamykając za sobą drzwi. Rozejrzała się po biurze. Było wielkości jej taty. Jednak urządzone o wiele nowocześniej. Trzy zewnętrzne ściany były przeszklone od sufitu do podłogi, tak jak u jej ojca. Na jedynej betonowej ścianie wisiał wielki czarno-biały obraz przedstawiający jakiś dom. Podeszła do biurka widząc na nim dwie ramki ze zdjęciami. Jedna z nich przedstawiała bruneta, a pod nim, siedzącą na krześle blondynkę. A druga przedstawiała kobietę w średnim wieku. Czy ten brunet to ten cały Niklaus? Traf chciał, że nigdy go nie widziała. Nie interesował jej, więc nie wyszukiwała jego nazwiska w internecie, a w Angielskich magazynach rzadko widziało się wzmianki o Amerykańskich biznesmenach, więc też nie zwróciła na niego uwagi. Przyglądając się zdjęciu zobaczyła że mężczyzna i blond kobieta na zdjęciu mają ten sam kształt oczu.
-To mój brat, i siostra- głos za jej plecami przestraszył ją do tego stopnia że ramka wypadła jej z rąk upadając z hukiem na podłogę..
-Ja..przepraszam - powiedziała podnosząc zdjęcie i odwracając się do mężczyzny. Wtedy ramka wypadła jej z rąk drugi raz. Jednak tym razem nie prędko się po nią schyliła.
-Nik? - zapytała patrząc na zaskoczonego mężczyznę, kropka w kropkę przypominającego jej wakacyjną miłość.


* * *

Jak wam się podoba? KOMENTUJCIE.



wtorek, 15 października 2013

P R O L O G.

Rozejrzała się po swoim wielkim pokoju. Tak dawno jej tu nie było. Ostatni raz chyba w dniu pogrzebu mamy. "Morderstwo stulecia" mówiły media ponad dziesięć lat temu ogłaszając śmierć czterdziestoletniej Liz Forbes, żony najbogatszego mężczyzny w Ameryce. Wszystko się zmieniło. Jej życie się zmieniło. Zaczynając od wyjazdu do Londynu do szkoły, aż do ochrony, która towarzyszyła jej od tamtego dnia codziennie. Jej matka została zamordowana. Seryjny morderca wkradł się do ich "najbezpieczniejszego domu w Ameryce" po czym zastrzelił tylko ją. Dlaczego? Oczywiście że nikt tego nie wiedział.. Oczywiście, że nikt go nie złapał. Przez dziesięć lat rozmawiała z ojcem codziennie. Lecz tylko telefonicznie, tylko raz na dobę. Zazwyczaj o szesnastej. Co roku na Święta Bożego Narodzenia przyjeżdżał do niej. Ona nigdy nie odważyła się wrócić do tego domu. Aż do dziś. Kiedy dowiedziała się, ze niedługo zostanie sierotą.
Blondynka podeszła do łóżka opadając na nie lekko. Jej ostatni tydzień w Londynie był... MAGICZNY. Na samą myśl dostawała ciarek, a w jej oczach pojawiały się łzy. 
-Dlaczego szczęście pojawia się i zaraz znika? - pomyślała. 
Zostawiła tam wszystko. Swoje mieszkanie, przyjaciółki, i JEGO. Co z tego że znali się tydzień? Co z tego że nawet nie znała jego nazwiska, ani nie wiedziała skąd pochodzi? Słowa nie były im potrzebne. Była szczęśliwa. Pierwszego dnia, gdy się poznali zrobiła wiele rzeczy w "nie swoim stylu". Analizując wszystkie zdarzenia z  ich pierwszej nocy pochwaliła się w głowie że wreszcie dorośleje. Jak zwykle poszła na imprezę, jak zwykle się upiła, i jak zwykle zaciągnęła turystę do łóżka. I pomyśleć że ta kobieta miała ich na swoim koncie tylu, że jedyne czego mogła się spodziewać to jakiejś choroby wenerycznej. Tylko że tym razem było inaczej.. Nie był to zwykły seks. Pierwszy raz, wchodząc do pokoju hotelowego swojej "zdobyczy" nie zobaczyła obskurnych, starych tapet tylko białe, z dodatkami ze szczerego złota. Pierwszy raz była w tamtejszym Grand Hotelu. Pierwszy raz została na noc, pierwszy raz zjadła śniadanie, pierwszy raz umówiła się na kolejną randkę i pierwszy raz kolejna randka ciągnęła się przez cały tydzień, aż do jej niespodziewanego wyjazdu. Pamiętała wszystkie jego pocałunki, uśmiechy skierowane tylko do niej. Mówił do niej tak, jak żaden inny. Niczego jej nie obiecywał. Nie bawił się z nią w "będziesz moją żoną" tuż przed seksem. Wiedział czego chce, i ona też to wiedziała. Aż do ostatniego wieczoru, kiedy dowiedziała się że wyjeżdża. Nie chciała się z nim spotkać. Nie umiała na niego patrzeć. Dlatego wysłała mu smsa, zanim jeszcze skończył swoje "ważne spotkanie", że źle się czuje, i skończyła z butelką whisky na koncie, w pobliskim pubie. Nie minęła godzina kiedy zadzwonił do niej. 
-Gdzie jesteś, Caroline? - jego ton głosu sprawił że skuliła się w sobie. Był wściekły. Spojrzała na zegarek zdając sobie sprawę z tego że wyszedł przez coś wcześniej ze spotkania.
-Nie muszę Ci się tłumaczyć - zdenerwowała się. Poczuła się co najmniej jakby miała znów swojego własnego ochroniarza. 
-Nie żartuje. gdzie jesteś? - warknął po raz drugi, a ona po prostu się rozłączyła wyłączając od razu telefon. Przecież nie musiała się zachowywać dorośle, nie? 
Jednak spokojny wieczór z alkoholem nie był jej dany. Po dwudziestu minutach drzwi do baru odbiły się od ściany otwarte z wielką siłą. Pijana, nawet nie zwróciła na to uwagi. Wiedziała tylko że siedzi przy niej jakiś mężczyzna, który wyraźnie próbował się do niej dobrać. Patrzyła na niego beznamiętnie, kiedy nagle podczas jednego mrugnięcia był, a potem znikł jej z pola widzenia. Spojrzała w dół i zobaczyła adoratora leżącego na podłodze z zakrwawionym nosem. Spojrzała w lewo po czym otrzeźwiała w sekundę. Przed nią stał ON. Co teraz? - pomyślała klnąc się w duchu że została w tym barze. Poczuła uścisk na ramieniu i poczuła się jakby weszła w teleport z wyznaczoną trasą bar-hotel. Nic pomiędzy nie pamiętała. Gdy rano obudziły ją promienie słoneczne on jeszcze spał. Spoglądała na jego idealne, muskularne ramiona, jego policzki, w których pojawiały się te śliczne dołeczki gdy się uśmiechał. Przełknęła ślinę, i gdy już miała go obudzić, zrezygnowała ze swojego planu. Ubrała się po czym wyszła, zostawiając go jedynie z  kartką "Przepraszam Nik, musiałam wyjechać. Zapomnij o mnie, Caroline".
Czy życie oby na pewno jest sprawiedliwe? - zadawała sobie pytanie będąc w swoim starym, a właściwie już nowym, pokoju. Pokoju oddalonym o 5578 km od jej starego świata.